Zaremba - męskie ubrania szyte na miarę
Jakub Szymanek: Jest Pan czwartym pokoleniem prowadzącym markę Zaremba. Natomiast jak czytałem Państwa historię, to nie od razu był Pan ukierunkowany na prowadzenie pracowni.
Maciej Zaremba: Zupełnie nie byłem. Myślę, że to wynikało z relacji mojego taty i dziadka. Dziadek był dumny z firmy. Przed wojną i po wojnie dziadek i jego pracownia byli kojarzeni z garniturami w Warszawie. Bardzo zależało mu, żeby firma trwała jak najdłużej. Zresztą sam pamiętam wizyty u dziadka w mieszkaniu na Mokotowie, gdzie brał mnie, małego chłopaka, na kolana i opowiadał historie związane z pracownią, pokazywał wycinki z gazet, fotosy z filmów, gdzie pojawiały się nasze garnitury.
Dziadek żył firmą właściwie do ostatnich dni. Dwa tygodnie przed śmiercią ostatni raz był w pracowni. Przychodził tam codziennie, sprawdzić co się dzieje. Czuł się szefem tej marki do samego końca. Oczywiście ostanie lata już nie pracował, ale regularnie umawiał się na kawę z przyjaciółmi nieopodal pracowni, dzięki temu miał codzienny kontakt z firmą.
Po dziadku firmę przejął Pana tata.
Mój tata pomimo tego, że chciał iść swoją drogą, ponieważ skończył studia na Wydziale Inżynierii Środowiska na Politechnice Warszawskiej i pracował wiele lat w wyuczonym zawodzie, został przekonany przez dziadka do tego, żeby zrobić papiery mistrzowskie i nauczyć się zawodu krawca, żeby przejąć firmę. I tak się stało.
Tata przez moment pracował zarówno jako inżynier i krojczy. W tygodniu pracował poza Warszawą, gdzie zajmował się projektowaniem wentylacji w dużych zakładach przemysłowych, natomiast w weekendy przygotowywał prace i kroje dla krawców. Tak pracował przez pewien czas, a później już w stu procentach zajął się pracownią.

Kiedy u Pana nastąpiło zainteresowanie działalnością pracowni?
W domu nigdy nie było nacisku, że muszę się tym zająć. Bardziej sytuacja losowa sprawiła, że jestem tu, gdzie jestem, ale nigdy tego nie żałowałem. Natomiast samego zawodu nikt mnie nigdy nie uczył, chociaż w pracowni bywałem często, praktycznie codziennie. Będąc licealistą, dorabiałem sobie, sprzątając pracownię, więc obcowałem z tym. Zresztą temat krawiectwa i pracowni był żywy w naszym domu, ale de facto zawodu krawca nigdy nie byłem uczony i nikt mnie do tego nie zmuszał.
Natomiast kiedy studiowałem psychologię społeczną, mój tata zachorował i zmarł. Mama zajęła się firmą. Niestety miała zdecydowanie mniej klientów, bo styl samych ubrań był już trochę przestarzały. W Warszawie po przełomie lat 90. i później urosła konkurencja włoskich marek, które dawały klientom zupełnie inne ubrania. Firma jakoś trwała, dzięki dwóm pracownikom, którzy lojalnie byli z naszą rodziną. Jeden z nich pracował z nami aż do 80 urodzin, po czym zakończył pracę. Wówczas moja mama zdecydowała, że trzeba będzie zamknąć firmę.
Wtedy poczułem, nie wiem, czy była to kwestia tego, że dziadek wpajał we mnie tę wizję firmy nie jako zakładu krawieckiego, ale marki, która była synonimem dobrego ubrania, elegancji, smaku i stwierdziłem, że spróbuję ją przejąć i uratować. Było to wyzwanie ryzykowne. Nie ukrywam, że na początku było mi trudno, bo musiałem od nowa odbudować zespół. Udało mi się nawiązać kontakt z pracownikiem, który był kiedyś wyszkolony przez mojego tatę, a potem zatrudnić kolejnych.
Polecamy
Polecamy
Zaremba, czyli walka o rodzinny biznes
Jak udało się Panu przez te lata odbudować pozycję firmy na rynku?
Tak naprawdę zaczął się wieloletni proces odświeżenia stylu i konstrukcji. Sam zacząłem się tego uczyć. Chociaż nie pracuję jako krawiec, zajmuję się raczej wizerunkiem firmy, ale jestem przy większości przymiarek, ponieważ wygląd tych ubrań jest dla mnie szalenie istotny. Tak naprawę przez te naście lat udało nam się odbudować tę markę.
Przed pandemią udało nam się zaistnieć na rynku zagranicznym, a dokładnie w Szwecji. Przez 3 lata miałem tam grupę klientów, do której regularnie latałem. Niestety przerwała to pandemia. Natomiast dało mi to bardzo dużo doświadczenia w pracy z klientami. Na bazie tego udało mi się wytworzyć styl, który w tej chwili oferujemy klientom. I mamy grupę ludzi, którym się to podoba.
Powiedział Pan, że sytuacja losowa zdecydowała o tym, że zajął się Pan pracownią. Zastanawiam się, czy w tym przypadku możemy mówić o sukcesji. Jak Pan to ocenia?
Myślę, że tak. Na pewno mój tata w zupełnie innym momencie i sytuacji przejął firmę niż ja. Był przygotowany jako fachowiec. Pracował na działającym już organizmie. Ja z kolei przygotowania fachowego nie miałem i musiałem oprzeć się na pracownikach. Miałem duże szczęście, że udało mi się zgromadzić grupę ludzi, którzy już wiele lat pracują ze mną i razem dążymy do tego samego celu.
Nie będę ukrywać, że popełniłem dużo błędów w zarządzaniu, bo w końcu człowiek uczy się na błędach, ale poszedłem tą drogą, która sprawiła, że ta firma trwa, rozwija się i musi dopasowywać się do sytuacji rynkowych.
Ostatnie dwa lata były dużym wyzwaniem. Podejrzewam, że żaden przedsiębiorca nie mógł przewidzieć takiej sytuacji i nie był do tego przygotowany, stąd też nastąpiło trochę rozwinięcie oferty naszego sklepu o gotowe weekendowe, sportowe ubrania.
W pandemii mocniej zaczął działać również sklep online Zaremba.
Sklep online funkcjonował już przed pandemią, ale był on bardzo drobnym dodatkiem i sprzedawał drobne rzeczy. Natomiast pandemia sfokusowała nas na ten kanał sprzedaży. Sklep online wciąż jest w fazie rozwoju i tutaj jako zespół działamy, żeby to rozwijało się w dobrym kierunku.
Chciałbym jeszcze wrócić do przeszłości. W młodości denerwowały Pana pytania o przygotowania do zawodu krawca. Co zatem zaważyło, że zdecydował się Pan prowadzić firmę? Czy to był ten moment, o którym Pan powiedział, że Pana mama była zdecydowana zamknąć pracownię?
Tak. Natomiast była to decyzja bardzo spontaniczna. Stwierdziłem, że nie mam za dużo do stracenia. Natomiast jak mama jeszcze prowadziła firmę, to pomagałem jej przy tym. Miałem kontakt z klientami, tak że to nie było tak, że była to zmiana jednego dnia, że mama wyszła stąd, a ja wszedłem, nie wiedząc o tym nic. Byłem już wcześniej w firmie, poznawałem klientów, wiedziałem, jak wygląda składanie zamówień, więc było to płynne przejście.
Jak obserwuję i czytam o marce, to mam wrażenie, że na przestrzeni lat przechodzi ogromną metamorfozę. Czy jest to w pewien sposób chęć odciśnięcia własnego piętna przez Pana, pokazania swojego stylu?
Myślę, że tak. Podczas pracy tutaj szukałem różnych inspiracji. Miałem bardzo dużo kontaktu z modą męska, włoską, począwszy od targów we Florencji, które swego czasu były silnym bodźcem i miejscem, w którym co pół roku spotykał się cały świat. Tych inspiracji było mnóstwo, bo nie tylko Włosi, ale również Azja, która bardzo mocno jest zainteresowana modą, chociaż inaczej na to patrzy.
Dodam, że temat ubrań był u mnie w domu już wcześniej, ale nie od zawsze chodziłem ubrany w garnitury. W przeszłości styl sportowy był mi bliższy. Jednak przez wyjazdy do Włoch zauważyłem, że można patrzeć na tę bazową, męską elegancję z różnych stron, przez różne pryzmaty. I to jest bardzo ciekawe, że klasyczny styl nie jest zamknięty tylko w garniturze. Można czerpać np. z ubrań roboczych tak zwany „workwear”. We wszystkim jest jakaś historia i doświadczenie. Tak naprawdę z każdej strony można czerpać inspiracje i pisać te historie na nowo.
Możliwości pracowni pozwoliły na zabawę modą?
Przy okazji tego zaplecza, które tutaj mamy, można było eksperymentować i stąd są te pomysły jak np. nasze jeansy Magnum, które miały być takim łącznikiem między sportowym ubraniem, jakim są jeansy a elegancją. Tkanina, z której zostały uszyte spodnie, została wybrana w portugalskiej tkalni. Krój spodni był inny, szerszy, z wyższym stanem, żeby jeansy pasowały do marynarek. Te spodnie powstawały u nas długo, bo też nie jesteśmy firmą, która zajmuje się tym na co dzień, ale jakiś sukces odnieśliśmy.
Jak rozumieć ten sukces?
Nasze jeansy zostały zauważone na świecie i docenione przez wielu dziennikarzy i blogerów, którzy mówili, że to „the best high jeans”. Sprzedawaliśmy nasze jeansy na całym świecie, od Skandynawii, przez Stany Zjednoczone, po Azję. Poleciały w wiele różnych zakątków świata. Sprzedaliśmy praktycznie cały nakład, zostało nam raptem kilka par. W tej chwili czekamy na wznowienie produkcji. Takie wyzywania są dla nas bardzo ciekawe i poza codzienną, rutynową pracą dają dużo satysfakcji i sprawiają, że uczymy się nowych rzeczy.
Patrząc na obecną działalność pracowni, w ilu procentach jest zachowana tradycja rodzinna, a ile procent to Pana praca i marka Zaremba odpowiadająca współczesnym trendom?
Na pewno nigdy nie będę chciał się oddzielać od historii marki i od korzeni. Korpus szycia na miarę zostanie na zawsze. To jest dla mnie szalenie ważne. Firma rozwinęła się i do naszego sklepu dobieramy marki, które powstają poza pracownią. W naszej ofercie mamy produkty innych marek niż tylko Zaremba.
Natomiast marki, które pojawiają się u nas, zawsze starannie wybieramy. Są to marki, które mają za sobą jakąś historię i dodaną wartość. Nie są to zwykłe codzienne produkty, tylko rzeczy, które w danej dziedzinie są wyjątkowe, czy to chodzi o tkaninę, sposób wykonania, czy styl, który został zaczerpnięty z jakiejś historii. To jest dla nas ważne, bo jest spójne z naszą filozofią i współpraca z takimi markami daje nam dużo wiedzy.
Natomiast jak powiedziałem, nigdy nie będę chciał odłączyć swojej działalności od historii rodzinnej, bo poza tym co tutaj robię, to Zaremba nie byłby Zarembą, gdyby nie mój dziadek i przodkowie.

Powiedział Pan o spójnej filozofii i wartościach. Jak dokładnie wygląda selekcja marek, które pojawiają się w ofercie Państwa sklepu?
Mieliśmy grupę marek, które bardzo blisko były szycia na miarę jak np. Marinella czy Drake’s. Ich drobne dodatki jak poszetki, szale czy krawaty pojawiły się u nas już od jakiegoś czasu, ale były to marki ściśle związane z krawiectwem.
W tej chwili poszliśmy o wiele szerzej. Nie ukrywam, że pandemia w pewnym stopniu sprawiała, że ludzie szukają sportowych ubrań, więc też chcemy dać naszym klientom nie tylko ubranie do pracy i na szczególne okazje, ale również na weekend.
Jak już wspomniałem, są to marki spójne z naszą filozofią. Aczkolwiek dużo pracy trzeba było wykonać, żeby te marki chciały z nami współpracować, bo nie zapominajmy, że wciąż jesteśmy małą firmą rodzinną z Polski z jednym sklepem, więc niektóre marki na początku nie chciały rozmawiać z nami. I tutaj dużo pracy wykonał nasz zespół, żeby ich nakłonić do tego i to jest nasz sukces. Np. firma Barbour, która wahała się co do współpracy, obecnie sprzedaje u nas swoją bardzo ekskluzywną linię, która jest dostępna tylko w kilkudziesięciu sklepach w Europie. To są nasze drobne sukcesy i oznaka, że powoli sukcesywnie spełniamy nasze kolejne założone cele.
Kolejną zmianą poza ofertą produktową była również zmiana adresu pracowni po 50. latach. Czy to kolejny etap w rozwoju marki?
Od 50. lat byliśmy obecni na rogu Kruczej i Nowogrodzkiej, natomiast tamten lokal doskwierał metrażem, a pracowników było coraz więcej. W pewnym momencie wynieśliśmy stamtąd pracownię i szyliśmy nieopodal, ale było to uciążliwe, ponieważ na każdą przymiarkę krawiec musiał przychodzić tutaj. Nie było to wygodne i myśleliśmy o zmianie lokalu. Natomiast wielu klientów, którzy znali jeszcze mojego tatę, a niektórzy również dziadka, mówili mi, że ten adres kojarzy się z Zarembą od 50. lat i zmiana adresu jest ryzykowna. Były różne pomysły. Szukaliśmy lokali w pobliżu. Natomiast w porę trafił się nam ten sam adres, bo jesteśmy dalej na rogu Kruczej i Nowogrodzkiej, tyle że naprzeciwko, a mamy tutaj więcej miejsca i możliwości, żeby się rozwijać. A tamten lokal został z nami i będzie w nim kawiarnia.

Polecamy
Polecamy
Zaremba Cafe - nowy pomysł polskiej marki
I tym samym wywołał Pan kolejny temat, o który chciałem zapytać, bo powstaje Zaremba Cafe. Skąd taki pomysł?
Jeżdżąc po świecie, zawsze podobało mi się to, że niektóre marki odzieżowe rozwijają się w różnych kierunkach, dając ludziom możliwość po zakupach odpocząć i porozmawiać w jednym miejscu. W takim stylu tworzymy też naszą kawiarnię.
Chcemy dać możliwość osobom, które znają naszą markę, ale jeszcze nie potrzebują garnituru albo chcieliby go mieć za jakiś czas, odwiedzenia historycznego miejsca w Warszawie, których mało jest w Polsce w porównaniu z innymi krajami.
Jaka będzie kawiarnia Zaremba?
Będzie to klasyczne miejsce na kawę podobne do tych, które można spotkać we Florencji lub w Mediolanie. Rano będzie można wpaść do nas na kawę i śniadanie, a wieczorem po pracy spotkać się przy drinku.
Wszystkie nasze detale i wykończenia będą oparte na historii marki. W środku będziemy mogli gościć 30 osób na raz. Wystrój będzie bardzo klasyczny. Na ścianach pojawią się zdjęcia związane z pracownią. Mój dziadek uwielbiał spotkania towarzyskie przy kawie, ale też dużo podróżował, więc chcemy pokazać trochę więcej takiej prywatności naszej rodziny.
Podsumowując, powstaje małe miejsce, w którym będzie można poczuć trochę historii, ale będzie to również rozwinięcie marki, bo jestem wielkim wielbicielem dobrej kawy, więc stąd m.in. pomysł na kawiarnię.
Chciałbym wrócić jeszcze do mody w pandemii, ponieważ powiedzieliśmy o wpływie pandemii na zmianę Państwa oferty i przesunięcia w stronę casualu. Czy Pana zdaniem ten trend z nami zostanie?
Przetrwaliśmy pandemię, ale nie powiem, żeby to był super czas, bo ilość zamówień spadła. Kupowali u nas klienci, których pandemia nie dotknęła finansowo i ci którzy takich ubrań nie potrzebowali do pracy, a noszą je, bo taki mają styl. Natomiast w tym czasie zdecydowanie mniej robiliśmy granatowych i szarych garniturów, a więcej kolorowych, sportowych marynarek, więcej ciekawych rzeczy, w cudzysłowie kolorowych.
Dodatkowo w tym czasie nie było ślubów. Wcześniej z całej Polski przyjeżdżało do nas wiele osób, żeby uszyć garnitur. Teraz widzimy powrót do biznesowych ubrań jak i tych ślubnych.
Co do stylu, mówi się, że ta deformalizacja zostanie z nami. Chociaż myślę, że nie. Ja też tak bardzo tego u nas nie widzę, ale my jesteśmy firmą, która sprzedaje garnitury dla wąskiej grupy, dla ludzi, którzy znają się i wiedzą dokładnie, czego chcą.
Czyli jeśli ktoś chce nosić garnitur i być eleganckim, to taki pozostanie?
Zamówienie garnituru u nas to nie jest zakup dobrego ubrania. Jest to proces, który kosztuje nie tylko pieniądze, ale również czas i to nie tylko czas naszej pracy, bo szycie garnituru trwa wiele godzin, ale i czas klienta, który przychodzi kilka razy na poprawki, a przede wszystkim musi nam zaufać, bo kupuje rzecz, której nie widzi. Klient u nas wybiera materiał, rozmawiamy o detalach. To jest proces, który trzeba chcieć przejść, a nie wszyscy tego chcą.
Dlatego myślę, że w takich miejscach jak nasze, ta klasyczna elegancja i ubiór będą trwać. Może na ulicach będzie tego mniej, chociaż jak obserwuję zmiany w modzie, a pojawiają się one cyklicznie, bo moda zatacza koło, to co jakiś czas wracają trendy, które były już zapomniane i tak to będzie trwać. A pandemię trzeba potraktować jak coś, co w jakiś sposób wpłynęło na modę.

Garnitur na miarę - klasyka czy gorące trendy?
Z jednej strony klasyczna elegancja, a z drugiej trendy. Jaki wpływ mają te czynniki na proces szycia garnituru?
Reagujemy na trendy, ale dotyczy to raczej kolorów. Włoskie marki co sezon przesyłają nam nowe kolory tkanin. Włosi są najbardziej znanymi producentami tkanin na świecie, więc zawsze są w punkt ze wszystkim. Oczywiście klient przychodząc do nas, znajdzie selekcję odcieni granatów, pasków i krat, ale też odcienie, które są w tej chwili na topie.
Co do kroju, to trzeba pamiętać, że przychodząc do takiego krawca, każdy ma swój styl i pod tym kątem wybiera takie miejsce. Oczywiście my znamy bieżące trendy. Wiemy, że w tej chwili nosi się szersze spodnie. Proponujemy to naszym klientom plus luźniejsze marynarki. Ale są to delikatne zmiany, bo to jest wciąż klasyczna elegancja.
Chciałbym wrócić jeszcze do historii. Czy można porównać klientów z czasów Pana taty i dziadka do tych Pańskich?
Mogę mówić jedynie o klientach, których ja obsługiwałem. Kiedyś klienci chcieli wąskie, dopasowane garnitury, teraz raczej szyjemy bardziej klasyczne w kroju ubrania. Ale też Polacy są z roku na rok coraz bardziej zorientowani. Panowie, którzy do nas trafiają, dokładnie wiedzą, czego chcą. Nie musimy ich edukować. Owszem, pytają się o parady, ale nie musimy tłumaczyć podstaw.
Wspomniał Pan o trendach związanych z różnymi odcieniami, które królują w danym sezonie. Czy mężczyźni szyjąc garnitur, marynarkę czy spodnie, rzeczywiście decydują się na odważniejsze kolory?
W przeszłości klienci decydując się na szycie na miarę, oczekiwali dużo kolorowych, spersonalizowanych, wyjątkowych dla nich rzeczy. Podejrzewam, że chcieli przez to pokazać, że to nie jest zwykła rzecz, a specjalnie dla nich zrobiona. Obecnie nasi klienci podchodzą do tego z większym wyczuciem, czyli stawiają na mniej kolorowe, wzorzyste podszewki, co mnie cieszy, bo odnajdują większy sens w szyciu na miarę. A tutaj ważniejsze jest dopasowanie do proporcji, bo ubranie nas ubiera i tworzy nasz wizerunek. Sprawia, że wyglądamy zdecydowanie lepiej, a nie pokazujemy, że coś zrobiliśmy wedle własnego pomysłu. To jest ta zmiana, tak że de facto teraz tych kolorów jest mniej. Ostanie lata są bardziej klasyczne.
Natomiast jest grupa mężczyzn, która szyje u nas bardziej stonowane ubrania do pracy, zaś na weekend pozwala sobie na uszycie marynarki w kolorach, które akurat są w trendach. Mamy takich klientów, którzy wybierają bardzo odważne wzory i kolory, i wyglądają w tym świetnie. Mają to wyczucie stylu.
Pana dziadek odmówił uszycia garnituru samemu Janowi Kiepurze. Czy Panu zdarzył się kiedyś podobny przypadek?
Zdarzają się sytuacje, gdzie trzeba zostać po godzinach albo przyjść w weekend do pracy, bo u klienta, który z nami współpracuje od lat, coś się wydarzyło i potrzebuje ubrania na już. Mieliśmy taką sytuację, gdzie było 5 dni na uszycie fraka i trzy osoby na raz szyły ten frak. Udało się. Natomiast jeśli komuś odmawiamy, to w sytuacji, gdy zlecenie jest niewykonalne. Przykładowo 2 dni na uszycie garnituru to jest za mało i w takich sytuacjach się odmawia.
Podejrzewam, że praca z tak wymagającymi klientami jak np. wspomniany Jan Kiepura, to mnóstwo przeróżnych historii i anegdot. Czy są takie, które szczególnie zapadły Panu w pamięci?
Jest mnóstwo historii, ale szalenie ważna jest u nas dyskrecja i nie możemy o takich sytuacjach mówić. Budujemy relacje z naszymi klientami, znamy się z nimi od wielu lat. A mieliśmy różnych klientów, od ludzi którzy są społecznie bardzo wysoko, przez klientów zamożnych, po tych, którzy wyszli poza prawo. Mnóstwo ciekawych ludzi tutaj przychodzi, ale nie mówimy o tym, kto co szyje.
Zatem zapytam inaczej, czy przytrafiło się Panu nietypowe zamówienie, które bardzo Pana zaskoczyło?
Dużo było u nas ciekawych historii np. w trakcie sezonu ślubnego klienci często mają różne nietypowe pomysły, chcą się bardzo wyróżnić strojem, a my w pracowni stopujemy ich zapał i namawiamy na bardziej klasyczne rozwiązania.
Inne ciekawe zamówienia zdarzały nam się wiele lat temu np. jeden z klientów prosił o dodatkowe kieszenie w spodniach, które miały służyć do ukrycia i przewożenia gotówki do różnych krajów. Inny klient chciał mieć tak skrojony garnitur, żeby nie było widać, że nosi kaburę, więc przymiarki musiały być z tym urządzeniem.
Mamy klientów, którzy życzą sobie, żeby ich odwiedzać. Są to wyjątkowe sytuacje. Ale tak naprawdę każde zamówienie jest wyjątkowe i ważne jest, żeby po krótkiej rozmowie wiedzieć, czego oczekuje klient i trzeba mu to dać lub wyjaśnić, co możemy albo czego nie możemy zrobić. To zrozumienie jest kluczowe.
Lekko żartobliwie na koniec, jakie są wymiary idealnego mężczyzny dla krawca?
Taka regularna sylwetka jest najłatwiejsza. Dla osób o atletycznej, mocnej budowie ciała jest trudniej szyć, podobnie jak dla bardzo szczupłych osób.
A jak ze wzrostem?
Z tym nie ma kłopotu, bo robimy ubranie na miarę. Aczkolwiek u osób praworęcznych prawe ramię jest zawsze niższe, a im wyższa osoba, to różnica ramion jest większa i trzeba to umiejętnie zatuszować.
Dziękuję za rozmowę.
Polecamy
Polecamy