Wyspy Owcze - tajemniczy kraj na Atlantyku
Tomasz Kobylański - Well.pl: „Wyspy Owcze, chociaż coraz liczniej odwiedzane przez podróżników, pozostają daleką, dziką Północą" – tak pisze Pan w książce "Uciec z Wysp Owczych". Jak to się stało, że trafił Pan na Wyspy Owcze i spędził na nich dwa lata?
Kuba Witek: Pierwszy raz na archipelag przyleciałem nakręcić film dokumentalny o Polakach, którzy tutaj mieszkają. Bardzo szybko okazało się jednak, że lokalne tradycje i historia są tak ciekawe, że podczas kolejnych pobytów zdecydowałem się na zmianę kursu i finalnie powstał film o Wyspach Owczych, o których opowiadają zarówno Polacy, jak i Farerzy. Później przyleciałem na dłużej, żeby doświadczyć zimy, którą mnie wszyscy straszyli, bo rozważałem jeszcze wtedy przeprowadzkę na archipelag. Na wiosnę wybuchła pandemia COVID-19 i w dniu mojego wylotu zamknięto jedyne lotnisko. W ten sposób „utknąłem” na Wyspach na prawie półtora roku. Wykorzystałem ten czas na udokumentowanie pierwszej fali wirusa, poznawanie ludzi, zwiedzanie gór i szlaków, które w tym czasie były puste ze względu na brak turystów. Przez ten cały czas przeprowadziłem dziesiątki wywiadów z mieszkańcami, które zainspirowały mnie do napisania książki.
Przemierzał Pan wulkaniczny archipelag niezależnie od pór roku. Natura jest tu surowa, jak jednak zmienia się w trakcie kolejnych miesięcy?
Najgorszy jest chyba początek zimy – listopad i grudzień – dni robią się krótsze, jest ciemno, zimno, wieje i leje, a na dodatek często występują sztormy. To jest naprawdę trudny czas, nawet dla osoby takiej jak ja, która lubi surowe, północne klimaty.
W styczniu, lutym i marcu, gdy spadnie śnieg jest już trochę lepiej, ale zdarzają się tygodnie, kiedy tego śniegu jest tak dużo, że ciężko wyjść z domu czy przemieszczać się samochodem. Zdarzają się też sztormy, wtedy śnieg gwałtownie się topi, spływa z gór, pojawiają się osuwiska, a nawet lawiny błotne. Potem znów wszystko zamarza i można się zabić na chodniku. Choć muszę przyznać, że jak już trafi się słoneczny dzień to jest naprawdę pięknie, a widoki i wrażenia rekompensują wszystkie brzydkie dni.
W maju zaczyna się lato. Wyspy Owcze powoli zmieniają ubarwienie z brunatno-żółtego na zielony, dni robią się dłuższe i można już czasem wyjść na spacer i w góry. Lato jest oczywiście super, jeśli nie pada, a niestety pada często. Temperatury są oczywiście dużo niższe niż w Polsce – 20 stopni to już upał i trzeba się smarować kremem z filtrem. Zazwyczaj jednak temperatura oscyluje w okolicy 10 stopni. Naszkicowałem chyba niezbyt zachęcający obraz Wysp, dlatego od razu dodam, że niezależnie od pory roku zdarzają się piękne i niezwykłe dni, dla których warto tu przyjechać. Wiatr, deszcz i sztormy również mają swój urok.

Polecamy
Piłka nożna - wielka pasja mieszkańców Wysp Owczych
Polakom Wyspy Owcze kojarzą się… No właśnie, z czym? Z piłką nożną?
Aktualnie na pewno tak za sprawą meczu Polska - Wyspy Owcze[w ramach eliminacji do Mistrzostw Europy – przyp. TK]. Miłość do piłki nożnej jest jednym z ciekawszych lokalnych zjawisk. W wielu wsiach – często w niezwykle malowniczych miejscach – znajdują się boiska piłkarskie, gdzie regularnie i bez względu na pogodę odbywają się mecze. Grało i gra tutaj zresztą kilku Polaków, od których można powiedzieć, że zaczęła się pierwsza fala polskiej emigracji. Z dwoma, którzy odnieśli na archipelagu niemałe sukcesy, udało mi się przeprowadzić wywiady i opowiedzieli mi o zderzeniu z surową farerską rzeczywistością.
Spotkania z ludźmi to ważna część Pana działań. Jacy są mieszkańcy Wysp Owczych? Można ich określić, nie uogólniając, w kilku zdaniach?
Farerczycy są ciekawym i złożonym narodem. Na pewno są bardzo dumni ze swojego pochodzenia, tradycji, historii i chętnie o niej opowiadają. Przy pierwszych kontaktach, szczególnie z turystami, robią wrażenie otwartych i chętnych do rozmowy, są uśmiechnięci i pomocni. Jednak po dłuższym pobycie zauważyłem sporo negatywnych cech i zjawisk. Podział na klasy społeczne, hermetyczność, nepotyzm, nierówne traktowanie kobiet i emigrantów czy nawet rasizm. Kościół, szczególnie baptystyczny, ma bardzo duże wpływy, co przekłada się często na mocno konserwatywne poglądy. Poznałem tutaj wiele wspaniałych i ciekawych osób, z którymi chętnie się spotykam i rozmawiam, ale na pewno nie zdecydowałbym się tu zamieszkać. Wkurza mnie np. brak bezpośredniości, unikanie trudnych tematów czy fakt, że wciąż handlują z Rosją. Nie mówiąc o tym, że bez wżenienia się w farerską rodzinę, integracja czy asymilacja jest praktycznie niemożliwa.

Czyli prawdą jest, że trudne jest przeniknięcie do miejscowej społeczności i "farerskiego mikrokosmosu", jak pisze o Pana pracy Kinga Eysturland, skandynawistka z Uniwersytetu Gdańskiego?
Można powiedzieć, że startowałem z pozycji uprzywilejowanej, bo przyjechałem kręcić film. Bez wątpienia byłem więc traktowany inaczej niż zwykły przyjezdny, miałem łatwiejszy dostęp do wielu ludzi i miejsc. Później pomogła mi fascynacja archipelagiem, zwiedzanie jego najróżniejszych zakątków, zdobywanie gór i szlaków. To zawsze przełamywało lody przy pierwszych spotkaniach, bo zdarzało się, że odwiedzałem miejsca, w których moich rozmówcy nigdy nie byli. Ważnym czynnikiem był też sam czas spędzony na Wyspach. Przypadkowe spotkania na ulicy czy w sklepie. Przez dwa lata można już wpisać się trochę w ten krajobraz. Myślę, że dzięki temu Farerzy zaakceptowali moją obecność i obdarzyli mnie zaufaniem, dzieląc się wieloma, często bardzo osobistymi historiami.
Stara się Pan propagować tematy związane nie tylko z Wyspami Owczymi, ale w ogóle z rejonami arktycznymi. Dużo mówi się zmianie klimatu wynikającej z działalności człowieka – jak miejscowi już ją odczuwają?
Z takich zwyczajnych, codziennych obserwacji nie wydaje się, żeby przeciętni Farerzy zbytnio przejmowali się klimatem. Lubią jeździć dużymi samochodami, najlepiej w dieslu, zostawiają je na gazie pod sklepem czy przed domem odwiedzanych znajomych. Czasem takie auto na włączonym silniku może kopcić nawet godzinę. W ogóle jeżdżą bardzo dużo i na pewno więcej niż dla porównania spacerują. Z komunikacji miejskiej – która np. w Klaksvik jest darmowa – korzysta zazwyczaj garstka osób. W sklepach widziałem może trzy razy, żeby ktoś przyszedł z torbą wielokrotnego użytku, więc plastikowe reklamówki są tutaj zużywane w ogromnych ilościach. Wydaje mi się, że w ogóle ludzie żyją tutaj bardzo konsumpcyjnym stylem życia i coraz bardziej przyzwyczajają się do dobrobytu i luksusu.
Są też czynniki wymuszone przez lokalizację, jak np. ogrzewanie domów olejem, import żywności drogą morską, która głównie pakowana jest w plastik itp. Z drugiej strony jako państwo starają się inwestować w rozwój zielonej energii i z racji na niewielką ilość mieszkańców – ok. 54 tysiące – i nieduży teren, będzie im stosunkowo łatwo wprowadzić ograniczenia w emisji CO2 i różne nowoczesne rozwiązania. Na pewno jednak do tego czasu musi zmienić się ich mentalność, bo aktualnie, moim zdaniem, liczy się dla nich przede wszystkim wygoda.

Grindadráp - tradycyjna rzeź gridnwali na Wyspach Owczych
Z drugiej strony wciąż popularny jest zwyczaj, jakim jest grindadráp – rzeź grindwali, która trwa od dawnych czasów, jednak dziś ma nie mieć już uzasadnienia. Dlaczego zatem Farerowie wciąż to robią?
Genezę oraz przebieg grindadrápu starałem się jak najbardziej rzetelnie i wyczerpująco opisać w mojej książce. Miałem okazję porozmawiać z ludźmi, którzy zajmują się polowaniami na grindwale od najmłodszych lat, a także zobaczyć je na własne oczy. Przez długi czas starałem się zrozumieć, dlaczego wciąż to robią. Bo należy zaznaczyć, że te sto czy dwieście lat temu, kiedy wioski były od siebie odizolowane, a sposoby na zdobycie pożywienia mocno ograniczone, mięso i tłuszcz grindwali pozwalały mieszkańcom po prostu przeżyć. Także rozumiem dlaczego historycznie grindadráp był tak ważnym elementem farerskiej tożsamości, natomiast teraz nie ma on żadnego uzasadnienia. Zabijanie pięknych, dużych ssaków morskich – na dodatek w okropny sposób – w obliczu tego co się dzieje z naszą planetą, jest po prostu straszne, niewytłumaczalne i bezmyślne. Odpowiadając na pytanie – myślę, że głównie chodzi o ich dumę. Kontynuując polowania na grindwale chcą pokazać, że nikt im nie będzie niczego zakazywał, czy mówił w jaki sposób mogą żyć w swoim kraju. Choć dodać należy, że jest oczywiście duża część społeczeństwa, która tego nie robi. Niestety też otwarcie się nie sprzeciwia, dając tym samym ciche przyzwolenie.

Wyspy Owcze - świat potomków Wikingów
Polarnik i ekolog, prof. Lech Stempniewicz z Uniwersytetu Gdańskiego pisze, że Wyspy Owcze są światem potomków wikingów, który właśnie się kończy. Młodzi ludzie wyjeżdżają do miast i już nie wracają w rodzinne strony.
Jedną z moich głównych intencji, gdy zdecydowałem się napisać tę książkę, było udokumentowanie ostatnich fragmentów tego ginącego świata. W ciągu ostatnich stu lat Farerzy przeszli bardzo dużą i dynamiczną przemianę z prymitywnego, rybackiego ludu w bogate i nowoczesne społeczeństwo. Wybudowano tunele – zarówno te zwykłe jak i przede wszystkim podwodne – ludzie przestali być skazani na pracę w swoich małych wioskach, zaczęli wyjeżdżać do większych ośrodków miejskich i tam zakładać rodziny. W 1963 r. uruchomiono wybudowane przez brytyjską armię lotnisko, z którego codziennie latają samoloty do Kopenhagi oraz innych europejskich miast. Młodzi mogą więc bez problemu studiować i pracować za granicą.
Tym samym życie na mniejszych wyspach zaczęło być coraz bardziej problematyczne ze względu na trudną komunikację (zazwyczaj za sprawą promu lub helikoptera, co przy tak kapryśnej pogodzie bywa mocno ograniczone), brak pracy, szkół, przedszkoli czy sklepów. I przede wszystkim brak ludzi. W związku z tym wsie coraz bardziej się wyludniają i pustoszeją, bo młodzi wolą mieszkać w stolicy lub w Danii. Myślę, że na przestrzeni jednego czy dwóch pokoleń, większość małych wysp będzie niezamieszkana.
Książka, o której rozmawiamy, jest częścią projektu multimedialnego o tej samej nazwie. Opowie Pan o nim?
Dodatkiem do książki są dwa filmy dokumentalne znajdujące się na mojej stronie i kanale YouTube: „FAROE WAY: Sztuka przetrwania na Wyspach Owczych” oraz „Razem w izolacji: Lockdown na Wyspach Owczych”. Można je obejrzeć oczywiście za darmo. Wkrótce tez opublikuję serię mini-dokumentów nawiązujących lub rozszerzających niektóre rozdziały z książki. Będzie można zobaczyć m.in. jak dziś wygląda opuszczona wieś Skard, w której podczas pewnego zimowego sztormu zginęli na morzu wszyscy mężczyźni albo Klaksvik, w którym spędziłem najwięcej czasu. Planuję zacząć ich publikację zaraz po wakacjach na stronie www.kubawitek.com
Dziękuję za rozmowę i oczywiście czekamy niecierpliwie na kolejne relacje.

Kuba Witek – reżyser, dokumentalista, podróżnik, autor książek. Absolwent University of Central Lancashire w Preston. Fascynuje go Północ, której mieszkańcy i natura najsilniej odczuwają efekty zmian klimatu i niszczycielskiej działalności człowieka. Dzięki zaangażowaniu w poznawanie i propagowanie tematyki związanej z rejonami arktycznymi, miał okazję przeprowadzić wywiady z naukowcami, historykami, politykami i artystami, z których wielu jest bohaterami jego filmów. Swoje projekty realizował m.in. na Grenlandii, Spitsbergenie, Wyspach Owczych, Islandii oraz w Polsce i USA. Zwolennik diety roślinnej, minimalizmu, ekologii i rozwoju osobistego.