Przez pierwsze dwa tygodnie listopada światowi liderzy obradowali w Glasgow na temat zmian klimatycznych i globalnych sposobów minimalizowania skutków kryzysu. Choć poprzednie konferencje były nie mniej ważne, to jednak właśnie po tej spodziewano się wymiernych i znaczących rezultatów, ponieważ sytuacja jest coraz bardziej dramatyczna, a działania muszą zostać podjęte natychmiast.

Reklama

Niestety wszystko wskazuje jednak na to, że szczyt COP26 zakończył się porażką, a Greta Thunberg przemawiająca na placu w Glasgow miała rację – wielkie słowa padające podczas konferencji z ust przywódców szeroko pojętego zachodu to jedynie „bla, bla bla”. I choć oczywiście trudno oczekiwać, że problemy świata zostaną rozwiązane podczas jednego szczytu klimatycznego, to równocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że politycy mogli zrobić w jego trakcie znacznie więcej.

Poniżej prezentujemy najważniejsze wnioski, które nasuwają się na myśl po dwudziestym szóstym szczycie klimatycznym ONZ w Glasgow.

Szczyt klimatyczny był sam w sobie zagrożeniem dla klimatu

Światowym liderom obecnym na COP26 zarzucano przede wszystkim hipokryzję. Przywódcy krajów i korporacji (np. Jeff Bezos, Bill Gates) biorący udział w szczycie przybyli na miejsce głównie… prywatnymi samolotami. Według szacunków wyemitowały one około 13 tys. ton dwutlenku węgla, czyli tyle ile ponad 4 tys. samochodów osobowych po przejechaniu 300 tys. kilometrów. Do tego należy doliczyć jeszcze powrót oraz przemieszczanie się w trakcie trwającego dwa tygodnie szczytu.

Szacuje się, że samo przedstawicielstwo USA mogło wyemitować około tysiąca ton CO2. Prezydent Joe Biden przybył bowiem na konferencję razem z pięcioma samolotami i trzydziestoma samochodami. Sama prezydencka limuzyna zwana „Bestią” emituje ok. 2 kg CO2 na kilometr, a warto zaznaczyć, że Biden zatrzymał się w odległości kilkudziesięciu kilometrów od Glasgow.

 

Bogate kraje nie wywiązują się ze swoich zobowiązań

Chodzi tu przede wszystkim o pomoc finansową dla tzw. krajów rozwijających się oraz zobowiązania dotyczące m.in. redukcji emisji metanu do atmosfery w celu utrzymania ocieplenia klimatu w granicach 1,5 st. C.

Jeszcze w roku 2009 bogate zachodnie kraje zobowiązały się do stworzenia do 2020 roku międzynarodowego funduszu w wysokości 100 miliardów dolarów rocznie, który byłby przeznaczany na pomoc krajom rozwijającym się w minimalizowaniu skutków katastrofy klimatycznej. Fundusz stworzono z myślą o sprawiedliwym rozdziale kosztów radzenia sobie z kryzysem – skoro w dużej mierze to bogate kraje za niego odpowiadają, to powinny proporcjonalnie do swoich możliwości pomóc go zwalczać.

Pomijając jednak to, że zadeklarowane 100 mld zostanie osiągnięte dopiero w 2023 roku, to aktualnie ze swoich zobowiązań wywiązują się w pełni jedynie Norwegia, Szwecja oraz Niemcy. Stany Zjednoczone z kolei dotują fundusz kwotami czterokrotnie mniejszymi niż powinny biorąc pod uwagę wielkość ich gospodarki. Podczas COP26 padło natomiast bardzo niewiele obietnic zwiększenia środków przeznaczanych na fundusz. Najważniejszymi wyjątkami były Włochy i Australia, które jednak wciąż zadeklarowały kwoty mniejsze niż ich spodziewany udział.  

Z drugiej strony od czasu szczytu klimatycznego w Paryżu w 2015 roku kluczową kwestią pozostaje międzynarodowy wysiłek mający na celu zatrzymanie globalnego ocieplenia w granicach 1,5 st. C. Tymczasem z deklaracji przyjętych podczas COP26 wynika, że granica ta przesunie się do wartości od 1,8 do 2,4 st. C., co obrazuje nieefektywność aktualnych działań.

 

Zaangażowanie sektora prywatnego jest wciąż zbyt małe

Nie tylko państwa mają do odegrania ważną rolę w walce z kryzysem klimatycznym, ale firmy również. Tymczasem przedstawiciele światowych korporacji obecni na COP26 w większości nie zadeklarowali zbyt wielu znaczących zmian.

Z jednej strony planowane kroki, które producenci samochodów zamierzają podjąć w przyszłości, są niewystarczające, by osiągnąć deklarowane cele klimatyczne. Z drugiej strony, wiele firm uprawiało podczas szczytu klasyczny greenwashing. Np. przedstawiciele banków, którzy opowiadali o nowych formach i standardach „zielonych pożyczek”, tymczasem jak wynika z raportu serwisu „The Conversation”, były to de facto puste słowa przykrywające fakt, że największe banki świata wciąż pożyczają pieniądze na projekty powiązane z paliwami kopalnymi.  

Chlubnymi wyjątkami były natomiast firmy, które dołączyły do inicjatywy „Race to Zero”. Jej nadrzędnym celem jest zobowiązanie spółek do przeformułowania działalności w taki sposób, by była ona neutralna klimatycznie. Ponadto około 100 firm dołączyło do inicjatywy mającej za zadanie odwrócić degradację środowiska do 2030.

 

Głosy aktywistów i liderów „globalnego południa” nie są brane pod uwagę

Ile jeszcze głosów i ile jeszcze obrazów ludzi musimy zobaczyć na tych ekranach, czy też jesteśmy tak zaślepieni i zatwardziali, że nie możemy już wziąć pod uwagę krzyków ludzkości? Czy może istnieć pokój i dobrobyt, jeśli jedna trzecia świata prosperuje, a pozostałe dwie części żyją w obliczu katastrofalnych zagrożeń?

Niestety te słowa premierki Barbadosu Mii Mottley dość dobrze oddają charakter szczytu. Według doniesień Guardiana tzw. zewnętrzni obserwatorzy – aktywiści i aktywistki reprezentujący organizacje klimatyczne i walczące o prawa kobiet, naukowcy czy rdzenni mieszkańcy terenów dotkniętych przez kryzys najbardziej – byli niedopuszczani do negocjacji i wyłączani z dyskusji.

Ponadto nie brano pod uwagę głosów liderów reprezentujących kraje tzw. globalnego południa, które już teraz mierzą się z konsekwencjami kryzysu klimatycznego takimi jak podtopienia, ekstremalne susze i upały czy pożary.

 

Kwestie ochrony terenów lądowych i morskich stają się coraz istotniejsze

Według ONZ aktualnie jedynie niecałe 17 proc. terenów lądowych i około 8 proc. wód znajduje się pod ochroną, a podczas COP26 liderzy dość wyraźnie odnieśli się do tej kwestii. 134 kraje zobowiązały się do tego, by zatrzymać degradację gleby i deforestację do roku 2030. Dodatkowo 10 kolejnych krajów zobowiązało się do ochrony 30 proc. wód oceanicznych. Przeznaczono też 1,7 mld dolarów na wsparcie rdzennych społeczności borykających się ze skutkami kryzysu klimatycznego. 

I choć każdy z kroków opisanych w tym akapicie jest istotny, to wciąż liderzy obecni na szczycie całościowo nie zdali egzaminu w kwestii mobilizacji do działania. A to oznacza, że przed szczytem COP27, który odbędzie się w Egipcie w roku 2022, konieczne są jeszcze większe naciski na polityków, by wprowadzali niezbędne zmiany najszybciej jak to możliwe.