Aleksandra Nagel: Jak to się stało, że któregoś dnia pomyślałeś: „A może tak kupię sobie dom we Włoszech za 1 euro”?
Piotrek Wojtasik: Takiej myśli, że kupię dom za jeden euro nie miałem w sumie od samego początku. Nie wierzyłem, że można taki dom kupić i rzeczywiście jest to mało prawdopodobne. Oczywiście tytuł naszego e-booka to „Domy za jeden euro, czyli jak kupić nieruchomości w słonecznej Italii”, bo ten program to świetny chwyt marketingowy. Tworząc nasz poradnik, wykorzystaliśmy dokładnie to, co wykorzystali Włosi, promując swoje domy na sprzedaż. Na tym jednym haśle opiera się cały światowy PR, nie tylko w Polsce, podobnie działa to w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie czy Australii. Wszyscy myślą, że można kupić dom w średniowiecznym mieście za 1 euro. Serio?
Ale jesteś właścicielem domu we Włoszech?
Tak, ale wiedząc, jak ten program jest skomplikowany, postanowiłem kupić dom z wolnego rynku.

Skoro „Domy za 1 euro” to marketingowa ściema, to dlaczego tak wielu ludzi bierze udział w tym projekcie? Jak wygląda kupno domu w tym programie?
„Domy za jedno euro” to jest typowy konkurs ofert. Finalnie, gdy powstają takie akcje, to na jeden dom jest około 40 chętnych, więc nigdy docelowo nie jest to 1 euro, tylko bardziej 5 tys. euro, 10 tys. euro. Chętnie składają swoją ofertę w kopertach. Piszą dość dużo, by mieć większe szanse na wygraną.
Musisz też mieć świadomość, że kupiony w takiej akcji dom trzeba wyremontować w odpowiednim czasie i określonym stylu. Dochodzą też koszty remontu i wszystkich formalności, a te we Włoszech do łatwych nie należą. Włoskie urzędy potrafią przez rok nie dać ci żadnej odpowiedzi. Właścicielem domu stajesz się dopiero po trzech latach, gdy to wszystko zalegalizujesz i wyremontujesz.
Czy licytacje domów za 1 euro odbywają się przez internet?
Oj nie, to nie jest takie proste. Pół naszego e-booka poświęciliśmy tłumaczeniu, jak wziąć udział w licytacji i jak kupić dom za jedno euro, ale to już jest dla tych najbardziej zainteresowanych. Podsumowując, nic we Włoszech – czy to dom za jeden euro, czy dom z wolnego rynku, nie jest proste. (śmiech)
W przypadku domów za jedno euro wpłacasz wadium 5 tys. euro, by wziąć udział w licytacji. Zgłaszasz się do konkretnego urzędu miasta i jesteś przez nich zatwierdzony, a potem oni organizują licytację. Wystawiają na przykład 40 domów za 1 euro i zaczyna się gra, kto da więcej. Otwierają oficjalnie wszystkie koperty i podają, kto dał najlepszą ofertę na konkretny dom. Na przykład dom numer jeden z czerwonej cegły najwyższa oferta 9,5 tys. euro. Wszystkie inne oferty odlatują, bo były niższe.

A jeśli ktoś nie chce „bawić się” w dom za 1 euro, ale marzy o willi we Włoszech, co może zrobić?
Przede wszystkim musi zastanowić się, gdzie chce kupić dom i ile ma pieniędzy. Musi też trochę pojeździć i pozwiedzać. We Włoszech jest coś takiego, jak proposta, czyli propozycja kupna jakiegoś domu wychodzi od ciebie. Jak już obejrzysz dom i jesteś na niego zdecydowana, to zgłaszasz to do agencji nieruchomości, bo większość domów na sprzedaż jest właśnie przez nie obsługiwana. Podpisujesz wówczas taki papier i składasz propostę. Masz informację, za ile chce sprzedaż dom właściciel, a Ty wpisujesz swoją propozycję. Później właściciel albo się zgadza na Twoją propozycję, albo mówi, że jest za mało. Zaczynają się negocjacje.
Czyli zaczynają się schody?
Powiem tak: jeśli czytają nas ludzie, którzy do życia mają podejście niemiecko-austriacko-szwajcarskie i lubią, gdy wszystko działa jak w zegarku, niech się poddadzą na starcie. Nie ma szans, byście wytrwali do końca. (śmiech)
We Włoszech nic nie jest na pewno i na sto procent. „Witamy w Italii!”. Wszystko dzieje się bardzo powoli, z toną uśmiechu, nieśpiesznie… „ale po co się denerwujesz?”, „ale jaki masz problem?”. „byliśmy umówieni o dziewiątej, ale przecież trzeba napić się kawy!”.

To skąd Ty Piotrek wiesz, że w ogóle jesteś właścicielem tego domu! Ja bym na Twoim miejscu nie była tego taka pewna… (śmiech)
Dlatego nie każdy dotrwa do końca. Jest cały szał spowodowany tym e-bookiem i popularnością „Domów za 1 euro”, ale rozumiem ludzi, którzy w pewnym momencie się wycofują, bo już mają dosyć. Idziesz na przykład do agencji, w środku siedzi osiem osób, pytasz czy mogą otworzyć ci dom po drugiej stronie ulicy, byś mógł go obejrzeć: „No dzisiaj to nie, dzisiaj to my za dwie godziny kończymy pracę. Bądź juro o 14”.
Poza tym, wiedza we Włoszech dawkowana jest bardzo powoli. (śmiech) Do ostatniego momentu możesz nie wiedzieć, że współwłaścicielem domu, który chcesz kupić, jest jakaś siostra, która aktualnie mieszka w Stanach Zjednoczonych w Bostonie. I nikt Ci tego nie mówi na samym początku, gdy pytasz się, czy wszystko z domem jest ok. „No przecież to da się załatwić”.
Trzeba uważać na notariuszy, bo każda rodzina ma swojego konkretnego, a każda agencja jeszcze innego. W Polsce to zawód społecznego zaufania, ale nie w Italii. Po drodze jest milion różnych pułapek i niespodzianek.
Zanim kupiłem dom, sprawdziłem cztery różne nieruchomości i wydałem 800 euro na architektów. Żaden z tych domów nie stał się finalnie mój, bo okazało się, że w każdym z nich ktoś nielegalnie coś dobudował, a właściciele zapewniali, że dom jest w porządku.

Jak wyglądają ceny nieruchomości we Włoszech, za ile docelowo można faktycznie kupić dom?
Zależy gdzie i co chcesz kupić.
Mnie się marzy na przykład willa jak z filmu „Pod słońcem Toskanii”. Mogłabym coś znaleźć „po kosztach”?
Oj nie, wypasionej willi w Toskanii za bezcen nie kupisz. Jest jedna stała zasada: od Rzymu w górę, czyli na północ, jest zawsze drożej, od Rzymu w dół jest taniej. Podobnie jest z ceną espresso. Jak najszybciej zorientować się we Włoszech, w jakim jesteś miejscu? Zamów espresso!
Jeśli gdzieś płacisz za espresso 0,6 - 0,7 euro, to znaczy, że jesteś w regionie, w którym jest dość tanio – Kalabria, Sycylia itp. Jeśli płacisz powyżej 1 euro za kawę ( w Rzymie w tej chwili płaci się 1,2 euro), to znaczy, że wszystko tutaj będzie droższe. Na północy Włoch zdarza się, że espresso kosztuje 1,5 euro. Nie mówiąc już o takich lokalizacjach, jak Portofino czy Amalfi, gdzie za espresso czasem możesz zapłacić nawet 3-4 euro. Tutaj na pewno nie znajdziesz taniej willi czy apartamentu!
Poza tym Toskania już dawno w dużym stopniu została sprzedana głównie Holendrom i Francuzom. Oczywiście Polak może tam kupić nieruchomość, ale już nie od Włocha, a od Szweda czy Niemca. Natomiast jest taki program „Toscanizzazione”, w którym za tokeny można kupić sobie metr kwadratowy winnicy. Są to generalnie wielkie połacie winnic, albo stare winnice, po bardzo atrakcyjnych cenach. Więc jeśli ktoś marzy o winnicy, a nie ma sporo kasy na zakup i renowację, to może kupić tokeny i mieć kawałek winnicy dla siebie.
To też jest tak, że w Toskanii nie ma małych domów. Jest jeden wielki dom i wokół wielka winnica. Skala biznesu jest więc inna. Mój dom ma 111 metrów i taras. Na Północy mówimy głównie o palazzo! Wciąż jednak możemy mówić o tym, że włoskie palazzo z winnicą kosztuje mniej niż dom w Konstancinie.

To jaką kwotę powinnam mieć na koncie, by kupić dom we Włoszech?
Pocieszę cię. Generalnie ceny nieruchomości we Włoszech nadal są bardzo atrakcyjne i spadły przez covid o kolejne 20 - 40 proc. Dom z wolnego rynku po remoncie można kupić na południu Włoch za 20 tys. euro. W nadmorskiej miejscowości piękna willa z działką to koszt około 120 tys. euro do remontu. To nie jest to symboliczne 1 euro, ale zauważ, że mówimy o 300-metrowym domu z widokiem i wielką działką w średniowiecznej miejscowości, na przykład w okolicach Trapani. Jeśli masz pół miliona euro, możesz kupić we Włoszech coś wspaniałego! Piękny 50-metrowy apartament w sercu Mediolanu kupisz za 300-500 tys. euro. Pomyśl, co za te pieniądze mogłabyś kupić w Warszawie, a gdzie Warszawa, gdzie Mediolan?!

Miałam pytanie, czy to jest dobra inwestycja, ale w sumie mi na nie odpowiedziałeś…
Moim zdaniem to jest bardzo dobra inwestycja, patrząc na to jak spadły ceny w Włoszech, ale też patrząc na to, jak wygląda polska inflacja, co dzieje się w Polsce, jeśli chodzi o politykę, ten cały bałagan.
Zwróć uwagę, że dziś jesteśmy w Unii Europejskiej, ale nie wiadomo, co będzie dalej. Dziś – póki jesteśmy w UE – kupujemy dom we Włoszech, mając jedynie włoski numer pesel codice fiscale. W zasadzie to wystarczy, by kupić dom, czy mieszkanie. Możemy to robić, bo kupujemy to jako seconda casa, czyli drugi dom i w zasadzie płacąc tylko podatek kastralny raz do roku. Nie musisz być rezydentem Włoch, w zasadzie nic więcej nie musisz. A co będzie jak wyjdziemy z UE?
Oczywiście na Podlasiu czy na Dolnym Śląsku też zdarzają się atrakcyjne ceny. To są też piękne tereny, ale z drugiej strony tutaj we Włoszech za te same lub mniejsze pieniądze dostajesz totalną egzotykę!
I ciepłą zimę!
To prawda, ale ja uważam, że najważniejsi są ludzie, a Włosi są niesamowici - kompletnie inni niż Polacy, moim zdaniem dlatego, że mają bardzo dużo słońca. (śmiech)

Włosi mają po prostu więcej witaminy D!
Na bank! Inaczej się przytulają, są bardziej otwarci, inny mają stosunek do rodziny i żyją praktycznie przy stole. Pierwsze, o czym mówią, to nie o pogodzie, ale o tym, co dzisiaj jadłeś?
Wiadomo, tam zawsze jest pogoda, więc o czym tu mówić!
Więc kupując dom czy mieszkanie we Włoszech, tak naprawdę kupujesz nie tylko nieruchomość, ale całą otoczkę – kulturę, ludzi, klimat. Mieszkanie tutaj nigdy ci się nie znudzi. Możesz całymi tygodniami siedzieć na tarasie, bo masz gwarancję pogody przez co najmniej 6 miesięcy. Możesz jeździć od plaży do plaży, bo Włochy są oblane morzem niemalże z każdej strony! Możesz jeździć na skałki, bo Włochy to też przeróżne rodzaje gór. Jak ktoś lubi zwiedzać, to znajdzie tu tysiące średniowiecznych miasteczek i starożytne ruiny. Czy wiesz, że Sycylia ma lepszy akropol niż Grecja? Jest tutaj Selinunte – miasto pamiętające czasy starożytnej Grecji z Akropolem i ruinami największej na świecie greckiej świątyni. Jest też Dolina Świątyń w Agrigento z najlepiej zachowaną grecką świątynią. Jak ktoś ma ochotę na imprezę, to może jechać do Palermo. Nie wspomnę już o regionalnym jedzeniu!
I najlepszej na świecie – jak uważają eksperci - diecie śródziemnomorskiej!
A właśnie!
Mówisz o tym, że kupić dom we Włoszech wcale nie jest łatwo, a mimo to wytrwałeś. Skąd w Tobie tyle uporu?
Na którymś etapie tej fantastycznej opowieści trafiłem na kilku wspaniałych ludzi, którzy mi pomogli. Jeśli bardzo czegoś chcesz i bardzo ci na czymś zależy, to po prostu robisz to do końca. Ja żyję według zasady, że marzenia się spełnia, a nie się spełniają.
Wielokrotnie chciałem się już poddać, ale potem mówiłem sobie: „Nie, nie dam wam tej satysfakcji”. Jak nie radziłem sobie sam, to odnalazłem prawniczkę Gosię, z którą zresztą stworzyłem e-booka, która pomogła mi z papierami, prawami, włoskimi zasadami itp. Mój język włoski jest podstawowy, a w przypadku kupna nieruchomości musisz dogadać się na wyższym poziomie.
W skrócie, kupno domu we Włoszech nie jest proste, ale z drugiej strony uczucie, gdy już ten dom jest Twój, jest wspaniałe! To jest ten moment, gdy Twoje marzenie, które miałaś na samym początku, wreszcie się spełnia. Szybko zapomina się o tej całej drodze. Generalnie warto, ale trzeba się umęczyć. (śmiech)
Czyli trochę jak z porodem, najpierw się umęczysz, ale potem jest szczęście! (śmiech)
Nie mam w tym temacie doświadczeń, ale chyba tak jest! (śmiech)

A jak na te domy patrzą Włosi? Mówisz, że cała Toskania została sprzedana Holendrom i Francuzom. Wyobrażam sobie, co by się działo w Polsce, gdyby na przykład pojawił się nagłówek w prasie: „Połowa Polski sprzedana Niemcom, Francuzom lub Czechom”. Mielibyśmy już tutaj pewnie jakąś wielką awanturę. A jak jest we Włoszech?
Właśnie siedzę na Dolnym Śląsku, gdzie jak PiS doszedł do władzy, to zablokował obcokrajowcom kupowanie ziemi. Wszyscy się bali, że nas tu najadą Niemcy i wszystko będzie niemieckie. Tymczasem Włochom bardzo zależy na sprzedaży tych nieruchomości, bo oni mają świadomość, jak to dobrze robi ich podupadającej gospodarce. Oni się nie boją najazdu.
Jest bardzo dużo programów rządowych czy zakup nieruchomości. Obcokrajowiec może dostać we Włoszech kredyt (lub kredyty!) na zakup nieruchomości, które są oprocentowane od 0,8 do 1,6 proc. na 30 lat, czyli w zasadzie bardzo, bardzo nisko. Człowiek, który ma codice fiscale bierze sobie taki kredyt na podstawie umowy o dzieło lub innej umowy potwierdzającej zatrudnienie i on ten kredyt dostaje. Oprocentowanie na poziomie 1,5 procent! Trzeba mieć 30 proc. wartości nieruchomości wkładu własnego, resztę kredytuje bank.
Są specjalne programy na podwyższenie klasy energetycznej budynku. Zwracasz się z tym do ekipy remontowej wymieniającej na przykład okna, oni zgłaszają się do banku i dostają 110 proc. finansowania na tę inwestycję, a bank włoski odbiera sobie te pieniądze od rządu. Ciebie to w ogóle nie kosztuje.
Są programy, by we Włoszech osiedlały się rodziny 2+3 i na start dostają aktualnie 27 tys. więcej. W małych miejscowościach, do 2 tys. mieszkańców, jeśli Ty osiedlasz się na tym terenie i będziesz w jakiś sposób aktywizować lokalną społeczność, włoski rząd przez 3 lata oficjalnie będzie wypłacał ci pensję 700 euro miesięcznie za to, że działasz społecznie. Tak to wygląda od strony rządu czy polityki, a jeśli chodzi o samych ludzi, to ja bym podzielił ich na trzy grupy.
Jest taka grupa Włochów, która po prostu sobie żyje i nie ma ochoty angażować się w żadne sprzedaże nieruchomości, rozmowy z obcokrajowcami itp., ale jednocześnie też nie przeszkadza. Są też takie miejscowości – bardzo zamknięte – które nie życzą sobie obecności obcokrajowców w swoim mieście. Są bardzo hermetyczni i zamknięci z jakichś powodów.
Może z powodu mafii?
Jak to Włosi mówią, o biedzie się nie mówi, w biedzie się żyje… Nie wiem, czy tak jest, ale z jakiegoś powodu generalnie obecność obcych nie jest mile widziana. Często są to ludzie, którzy żony szukają w ramach swojego małego miasteczka, nigdy nie wyjeżdżają gdzieś dalej, są zamknięci.
Pojechałem kiedyś do takiej miejscowości. Wyszła z domu mała dziewczynka o bardzo ciemnej karnacji i mówi do mamy: „Mamo, jaki piękny blondyn!”, a mama na to: „Dziecko, tak nie wolno, nie patrz się”. Ona patrzyła na mnie, jakby zobaczyła ufoludka.
Jest też bardzo duża grupa miasteczek, które są bardzo otwarte na ludzi z zewnątrz. Żyją z obcokrajowcami, lubią się z obcokrajowcami. Cieszą się, gdy mówisz, że chcesz u nich zamieszkać.
Skąd bierze się ta otwartość na obcokrajowców? W Polsce to mało prawdopodobne…
Oni wiedzą, że my nie przyjeżdżamy, aby ich zmienić, ale by Włochy nas zmieniły! My wszyscy, którzy kupujemy dom we Włoszech, poszukujemy tego niepowtarzalnego włoskiego klimatu. Nie widziałem Polaka, który jechałby do Włoch i zamiast jeść włoską pastę, lepiłby pierogi i gotował rosół. Włosi uwielbiają polskie nalewki, zawsze im coś przywożę jak tam jestem, ale jednocześnie oni wiedzą, że ja nie po to tam przyjechałem. Czego ja chcę? Ja chcę włoskiej kultury stołu, włoskich smaków, włoskości. Oni wiedzą, że my nie będziemy ich zmieniać i nie najedziemy ich tam ze swoją kulturą.
Poza tym mamy jedną religię, to już jest coś. Poza tym te domy remontujemy razem, dajemy im zarobić. Poza tym południe Włoch czy Sycylia od zawsze były wielokulturowe. Dawno temu była tu Grecja, po drodze byli Arabowie, potem Normanowie, Żydzi, Włosi, różne nacje od zawsze się mieszały. We Włoszech, gdy ktoś nie wie skąd jesteś, a Włoch ma rude włosy lub jest blondynem, to zwykle mówią, że jest Sycylijczykiem. To może wydawać się dziwne, ale przez to, że tam od zawsze mieszały się narody, to właśnie Sycylijczyk może mieć czarne włosy, rude i blond. (śmiech)
Opowiadasz o tej wielokulturowości i myślę sobie, że Polska przecież też taka kiedyś była… Myślisz, że polskie domy na Podlasiu czy Mazurach też w przyszłości będą tak sprzedawane obcokrajowcom jak te we Włoszech?
W Polsce już tak jest. Co prawda te nieruchomości kupują głównie Polacy, ale wracamy do takich miejsc z dużych miast. Mam wrażenie, że po covidzie wszyscy w mojej pracy rozmawiają tylko o działkach na Mazurach, że ktoś kupił domek pod Warszawą, ktoś kupił kontener za miastem, ktoś podróżuje po Dolnym Śląsku i szuka czegoś na odludziu.
I nie ma już takich cen jak były kiedyś. Na przykład na Dolnym Śląsku 6 lat temu mogłaś kupić 60-metrowy apartament za 90 tys., a teraz musisz mieć 180 tys. Ceny wciąż rosną.
Opowiedz mi zatem o tym swoim Casa di Pepe. Co to za miejsce?
Ten dom jest jeszcze w remoncie, ale już ma nazwę. Mój brat, gdy był mały, nie umiał wypowiedzieć mojego imienia i nazywał mnie Pepe. Do dzisiaj tak jest, że nikt nie mówi do mnie prywatnie Piotrek tylko Pepe. Nawet nie wiem, czy moja mama pamięta, jak ja mam na imię! (śmiech)
Tak powstała „Casa di Pepe”, który w przyszłości ma być domem na wynajem, ale uprzedzam to będzie miejsce dla zaawansowanych, bo nie każdy chce pchać się na dwutygodniowe wakacje na lokalne Włochy. Tutaj atrakcją jest zakup grana padano za 8 euro, robienie panino i kąpiel w morzu na organicznej plaży, a w październiku wyciskanie oliwy z oliwek i maczanie jej w niesolonym chlebie.
Moim zdaniem turyści dzielą się na takich, którzy uwielbiają all inclusive i darmowe drinki oraz takich, którzy chcą czegoś doświadczyć naprawdę. Rozumiem, że Twoja casa to miejsce dla tych drugich?
Gwarantuję, że jeśli ktoś do mnie przyjedzie, to dostanie najlepsze espresso w przydrożnym barze, najlepsze canollo z lokalnej restauracji, a jak pojedzie na plażę to zobaczy krystalicznie czystą wodę. U mnie będzie all inclusive, ale inne. (śmiech)
To kiedy otwierasz swoją „Casa di Pepe”?
Mam nadzieję, że za rok. To najwcześniej. Trochę mam do roboty, bo poprzedni właściciele zabili w tym domu ducha przeszłości. Zbyt długo w swoim życiu patrzyli na średniowieczne mury i im się znudziły, więc zrobili sobie tynki na ścianach. Teraz muszę te wszystkie „piękne” płytki odkuć i pokazać, jak ten dom wyglądał kiedyś.
Czym Pepe pachną Włochy?
Piękne pytanie… Najpiękniejszy zapach poczułem w okolicach STROMBOLI Tromboli, 300 metrów od wulkanu. Powietrze pachniało rozmarynem, dzikim tymiankiem, parującą solą morską, drzewną nutą winorośli pomieszaną z mineralną skałą. Są też inne zapachy, na przykład zapach Katanii jest jak scena z książki „Pachnidło” – smród targu z owocami morza, trochę moczu na ulicy, burdelu, dziwek i złodziei. Natomiast jeśli pojedziesz kiedyś na Wyspę Ortigia, to poczujesz się tak, jakbyś była we włoskiej perfumerii! Mnóstwo zapachów!

Coś czuję, że otworzyłam puszkę Pandory i mógłbyś mówić o tym godzinami1 (śmiech)
Na przykład taki zapach caponaty, czyli wymieszane bakłażany, pistacje i pomidory, a do tego ocet winny, taki sycylijski bigos. Czym jeszcze pachnie? Arabicą - gorzką włoską kawą pitą na każdej ulicy. Pachnie winem, ale tym sycylijskim i lokalnym - bardzo ostrym, mineralnym zapachem i glebą spod wulkanu. Czujesz w tym winie tłustą glebę, która przez kolejne tysiąclecia będzie dawać dobre wino, zawsze. Słońcem pachnie!
Kusisz tą Sycylią bardzo…
Musisz tam przyjechać, bo południe Włoch to miejsce nasycone zapachem i smakiem, autentyczne. Tutaj, jak kochasz to dwa razy bardziej, jak nienawidzisz to też dwa razy bardziej. Jak pijesz wino, to ono ma jest dwa razy bardziej bogatsze. Wszystko tonie w smaku i zapachu!